Przez Przypadek: Do trzech razy Paryż.

IMG-1112Może to dziwne dla wielu osób, ale Paryż nigdy nie był destynacją moich marzeń. Nigdy nie był na mojej liście miejsc do odwiedzenia, a los chciał, że moja praca sprawiła, że byłam tam już trzy razy. Każdy z tych pobytów był z jednej strony podobny do siebie, bo zawsze wiązał się z tym samym międzynarodowym kongresem, a z drugiej strony kompletnie inny, ze względu na zakwaterowanie i stopień eksploracji przeze mnie tego miasta. Dopiero łącząc te wszystkie trzy wyjazdy można powiedzieć, że byłam w Paryżu i to jeszcze nie do końca. Jeśli mam być szczera to na tym etapie nadal nie jest to moje ulubione miejsce na Ziemi, ale cieszę się, że miałam i pewnie jeszcze będę mieć okazję stopniowo odkrywać to miasto, jego uroki i tę magię, którą inni się zachwycają 🙂

Zawsze byłam w Paryżu o tej samej porze roku, na przełomie stycznia i lutego. Aura wtedy jest nieco ponura. Niby cieplej niż w Polsce, ale wieje. Brak śniegu, ale brak również zieleni, która każdemu miejscu dodaje niezwykłego uroku. Może to jest właśnie to, co powinnam zmienić, aby odkryć magię Paryża – polecieć tam w innym okresie roku! No myślę, że to jest do zrobienia… Tymczasem jednak mogę się skupić na tym, co do tej pory widziałam. Za pierwszym razem bardzo niewiele. Głównie dalekosiężne widoki na miasto z wysokiego okna hotelowego oraz pare restauracji. To, co wtedy mi się rzuciło w oczy to fakt, że gdybym znała język francuski to chętniej by ze mną rozmawiano. I to się nie zmieniło na przestrzeni następnych lat. Kolejna rzecz to taka, że chyba nie dałabym rady być tam kierowcą. Miałam wrażenie, że wokół Łuku Triumfalnego jeździ się jakby przypadkiem, „na czuja”. Kto silniejszy i sprytniejszy ten jedzie i nie koniecznie po konkretnym, wyznaczonym pasie…

Drugi pobyt w Paryżu przyniósł kolejne obserwacje i więcej odwiedzonych miejsc. Tym razem mieszkałam w hotelu, z którego musiałam codziennie przemieszczać się metrem z biurowej części miasta do centrum konferencyjnego. My w Polsce zawsze narzekamy, że mamy mało linii i że nie wszędzie można dojechać tym środkiem komunikacji. To, co nas jednak wyróżnia to to, że przynajmniej mamy to metro nowsze, czystsze, przyjemniejsze w odbiorze. I przynajmniej trudniej się w nim zgubić. Gdzieś przeczytałam, choć nie wiem czy to nie jakaś miejska legenda, że Paryż ma tyle linii na różnych poziomach, że pod ziemią wygląda jak ser szwajcarski i  przyjdzie kiedyś taki czas, że może się zawalić… Miejmy zatem nadzieję, że to jednak jakiś wymysł i fałszywa ciekawostka. 

W każdym razie tym metrem dojechałam do polecanego wśród atrakcji Paryża… centrum handlowego! Galeries Lafayette! Czemu to miejsce ściąga do siebie tłumy? Ponieważ jest położone w przepięknej kamienicy, ma wiele pięter i bardzo łatwo się tam zagubić. Nie trzeba tam nic kupować, ale rzeczywiście warto tam zagościć choćby na chwilę. Wnętrze tej galerii wygląda zjawiskowo! Jakby to był niezwykle elegancki amfiteatr opery. Kolorowe witraże, imponujące balkony i ogromna przestrzeń, w którą można wejść… Zbudowany jest tam pomost, szklany chodnik, po którym można wejść na środek galerii, ponad butiki i poczuć się jakby się spacerowało nad przepaścią. Ja mam bujną wyobraźnię i łatwo dało się oszukać mój mózg, który myślał, że przecież jak zrobię jeszcze jeden krok do przodu to na pewno spadnę! 

Na ostatnim piętrze galerii znajduje się punkt widokowy i tam pierwszy raz zobaczyłam Wieżę Eiffla. Z daleka, bo z daleka, ale moja eksploracja Paryża przebiega niezwykle wolno, więc i to mnie bardzo ucieszyło. Na następną taką szansę przyszło mi czekać kolejne 12 miesięcy, do następnego kongresu 😉

Trzeci i jak na razie ostatni mój pobyt w Paryżu trochę już mi zagrał na ambicji. Że jakto? Jestem tu już kolejny raz i nadal nic?  Przecież tak nie może być! Wszyscy mówią: „Ale Ci fajnie! Jeździsz w takie ciekawe miejsca!”, a ja tu tylko wykład, sympozjum, spotkania biznesowe, a z turystyki nici. Trzeba było zatem naprawić ten stan rzeczy i wyrwać dla siebie choćby 2 godzinki, aby pójść na spacer, poczuć atmosferę tego miasta, zrobić pare zdjęć i zdobyć nowe doświadczenia. Nie mając wiele czasu postanowiłam iść na spacer pod Wieżę Eiffla, zahaczając o Łuk Triumfalny i słynną Avenue des Champs – Elysees. Szłam dziarskim krokiem, ponieważ musiałam wrócić na konkretną godzinę, aby zdążyć na transport na lotnisko. Mijałam liczne kawiarnie, których charakterystyczną cechą są  stoliki wystawione na ulice, przy których nawet w wietrzny dzień siedzą ludzie popijający kawę lub Prosseco. To takie klimatyczne, szkoda tylko, że z widokiem na zatłoczone jezdnie i piętrzące się przy ulicy śmietniki… Idąc dalej dotarłam do zagłębia motocyklowego. Indian, Harley Davidson i inne marki, a wokół miliony różnych pięknych jednośladowych maszyn. Było ich tysiące! Trochę poczułam się jak w galerii sztuki gdzie można podziwiać unikatowe eksponaty. Czas jednak naglił, więc trzeba było trzymać dyscyplinę i iść dalej.

Łuk Triumfalny obeszłam z każdej strony. Tam ludzie nawet zatrzymują się na ulicy, na chyba specjalnie do tego przygotowanej ścieżce, aby zrobić idealne selfie. To były początki ery koronawirusa w Europie, jeszcze były tam tłumy. Des Champs – Elysees to taki nasz Nowy Świat tylko szerszy. Już dawno przestały zachwycać mnie takie deptaki, więc poszłam ku Wieży. Niby taka sterta stali, ale ma coś w sobie. Jest taka mosiężna, potężna, górująca nad miastem niczym strażnik. Powstała w drugiej połowie XIX wieku jako symbol ówczesnej myśli technicznej i potęgi gospodarczej oraz upamiętnienie setnej rocznicy Rewolucji Francuskiej. Teraz u jej podnóży spaceruje mnóstwo turystów. Zasiadają na Polach Marsowych w towarzyskim anturażu, kupują miniaturki wież od czarnoskórych sprzedawców, czekają w kolosalnej kolejce, aby wjechać na górę i podziwiać miasto z lotu ptaka albo grają w hazardowe gry z paryskimi wodzirejami. Kramiki rozkładane są na mechanicznych prześcieradłach. Gdy tylko pojawi się policja, chyc i handlarzy już nie ma. Jak próbowałam zrobić im zdjęcia i w tym czasie trzasnęły drzwi radiowozu w sekundę wszyscy się ulotnili jak kamfora. To się nazywa magia Paryża 😉

Trzy podejścia, trzy różne doświadczenia, ale nadal brak pełnego obrazu i miłości. A może po prostu każdy ma swoje miejsca na Ziemi i moje są gdzie indziej? Ta koncepcja chyba najbardziej do mnie przemawia. Gdyby jednak kiedyś przyszedł taki moment, że Paryż będzie chciał mnie jednak zachwycić to jestem otwarta na nowe doznania 🙂

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s