Węgry – dwie wizyty w Budapeszcie

węgryJadąc do Czarnogóry, postanowiliśmy wybrać opcję najtańszą, choć nie koniecznie najszybszą. Było nam to jednak bardzo na rękę, ponieważ podczas jednej podróży mieliśmy okazję odwiedzić aż trzy kraje. Zarówno droga tam, jak i z powrotem wiodła przez Węgry i Serbię, czyli dwa razy byliśmy w Budapeszcie i dwa razy w Belgradzie. Dwa spojrzenia na to samo miasto z perspektywy tygodnia… O wrażeniach z Belgradu możecie poczytać w osobnym wpisie TU 🙂 Tymczasem madziarska stolica zaprasza na swoje ulice…

Part One

Zapakowaliśmy nasze już tradycyjne rumun paczki i w drogę. Wizz Airem, bo wiadomo – koszty. Cali uradowani, że dzieli nas tylko godzina od nowego miejsca wsiedliśmy na pokład samolotu.  Czekamy i czekamy a tu nic się  nie dzieje. Okazało się, że drzwi samolotu są uszkodzone i straciliśmy na tej awarii ponad dwie godziny. Sami chcieliśmy je „zastreczować”, aby już tylko rozpocząć nasze wakacje. W końcu się udało – wylądowaliśmy w Budapeszcie. Byłam bardzo ciekawa tego miasta, bo słyszałam wiele pozytywnych opinii na jego temat. Jak to w wielu metropoliach bywa, lotnisko było usytuowane pod miastem, więc mieliśmy przed sobą naszą pierwszą wycieczkę metrem. Kupiliśmy bilety i dalej w drogę! Trzeba przyznać, że sieć połączeń mają bardzo rozwiniętą, nieporównywalną z naszą warszawską. Przypomnijmy, że mamy rok 2014 i jeszcze tylko jedną nitkę ;). Widać, że tę formę komunikacji miejskiej mają od dawna. Same ruskie już mocno nadszarpnięte zębem czasu pociągi. Brzydkie, głośne, obdrapane. Za to  stacje w kafelkach, jak w łazience. Węgrzy dbają też o to, aby minimalizować bezrobocie. W metrze można spotkać osoby, które pomagają Ci skasować bilet i są w tym bardzo stanowcze, po czym od razu można spotkać kanara. Nie da się chyba przejść niezauważonym… Dotarliśmy w końcu do centrum. Może jeszcze wspomnę o jednej ważnej ciekawostce historycznej. Budapeszt składa się z połączonych w XIX wieku miast.  Peszt, czyli lewobrzeżna część rzeki Dunaj była bardziej rozwinięta niż prawobrzeżna Buda. To widać do dzisiaj. Zauważalna jest różnica w budownictwie, nawet w witrynach sklepowych. Niektóre z nich wyglądają tak, jakby nikt ich nie ruszał od trzydziestu lat. Wszystko jednak zaczyna się zmieniać. Całe miasto jest w budowie. Na każdym kroku widać roboty drogowe, rusztowania, przymiarki do renowacji zniszczonych fasad. Piękne kamienice zasiane są w tym mieście. Każda inna, każda wyjątkowa. Niestety maszerując pierwszego dnia przez Budapeszt trafiliśmy na tak zabudowaną część, że miałam wrażenie, że tam w ogóle nie ma drzew. I do tego wszędzie czuć mocz.

Węgry 2Nie zważając jednak na tych pare nieprzyjemnych punktów poszliśmy na spacer trasą przebytą rok wcześniej przez K&K podczas ich zaręczyn. Nagle, przechodząc obok Góry Gellerta trafiliśmy do pięknej części miasta, na starówkę. Malownicze kamienice, kościoły, łuki i widok na najpiękniejszy parlament Europy. Gotycki, strzelisty, majestatyczny. Opisać to trudno, trzeba to po prostu zobaczyć. Niesamowite jest to, że nieopodal tej cudnej budowli stoi najbrzydszy Marriott świata. Zderzenie piękna z brzydotą na tej samej ulicy. To przynajmniej daje ciekawy kontrast. Poszliśmy na obiad. Do restauracji zwabiła nas Pani zaczepiająca potencjalnych gości. Wyglądała jak postać z kreskówki z wielkimi wyłupiastymi oczami, nie można było jej odmówić. Rachunek, który dostaliśmy nas powalił. Zapomnieliśmy, że Forinty liczy się w tysiącach. Pierwsze wrażenie bezcenne.

Niesamowite! Pod koniec dnia okazało się, że w Budapeszcie jest zieleń! Są drzewa, krzaki, trawa! Uff… Już się bałam, że to betonowa pustynia. Na szczęście istnieje wyspa Św. Małgorzaty. Tam wszyscy odpoczywają, relaksują się. Mają tam nawet bieżnię, aby zapaleni biegacze nie uszkodzili sobie stawów – to miłe, że o  nich pomyśleli.

Po dniu pełnym wrażeń, najedzeni i zmęczeni długim spacerem wróciliśmy na dworzec. Czas jechać dalej, Belgrad czeka!

Part Two

To już końcówka naszej podróży, o której możecie poczytać w różnych wpisach na tym blogu. Ciężko było tu dotrzeć, ale się udało! Nie przeszkodzili nam nawet dziwnie ubrani celnicy z drabiną mówiący w jakże niezrozumiałym dla nikogo madziarskim języku… Jesteśmy jednak! Trzeba zatem korzystać z ostatniego dnia w pełni! Po długich godzinach spędzonych w pociągu czas trochę odpocząć… Gdzie? Na łonie natury oczywiście, bo przecież takowa w tym mieście jednak istnieje! Poszliśmy zatem do pierwszego napotkanego parku i tam na trawie rozłożyliśmy śpiwory, plecaki, jedzenie i zaczęliśmy nasz wyczekiwany relaks. Wokół chodzą ludzie, biegają psy, ktoś się śmieje, ktoś coś krzyczy, a my po środku pod drzewami i nikt nie zwraca na nas uwagi. Cudnie! Minęło pare godzin zanim ruszyliśmy dalej. Przecież nie trzeba się spieszyć. Wakacje są od tego, żeby robić to, co się chce! Nadeszła jednak godzina powstania. Mieliśmy tego dnia szczęście. Poszliśmy dalej szlakiem zieleni. Przejechaliśmy się najstarszym metrem w Budapeszcie, wąskimi, żółtymi wagonikami. Obowiązkowo trzeba było zjeść Langosza. Dziwne, tłuste, wielkie, ciężkostrawne, ale pyszne! Z serem, czosnkiem i majonezem. Po jednym można nie jeść już do końca dnia. Co tu robić zatem? Spacer, kupno magnesów i do metra. Trzeba dojechać na lotnisko zanim ostatni autobus nam odjedzie. Rano mamy lot do Warszawy…

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s