Serbia – dwie wizyty w Belgradzie

belgradZłapaliśmy pociąg do Belgradu i przez całą noc przy akompaniamencie stukotu kuł toczyliśmy się dalej na południe Europy. Poza Unię, poza gwiazdki. Przez to, że była nas nieparzysta ilość osób, ja siedziałam dalej od grupy. Miało to swoje zalety. Poznałam dwóch Serbów, którzy nie mieli pojęcia, że do tej grupy należę i pozwolili sobie na komentarze. Serbski jest dość podobny do polskiego i rosyjskiego. Z kontekstu można zrozumieć, co mówią. Uśmiechałam się w duchu. Ich mina była bezcenna, gdy nagle kolega do mnie zagadał i okazało się, że zrozumiałam o czym rozmawiali… Potem łamanymi czterema językami: serbskim, polskim, rosyjskim i angielskim jakoś się dowiedziałam, że wracają z pracy, bo jeżdżą na tirach, że na śląsku też jeździli. Oni dowiedzieli się, że nie mam męża ani dzieci i że jedziemy na wakacje. Trochę to trwało, ale najważniejsze informacje padły ;). Nigdy nie zapomnę tej siekaniny, jaką jeden z nich włączył w mp3 i poszedł spać. Cudotwórca, że przy tym usnął! Niektórzy położyli się pod siedzeniami, aby było im wygodnie, inni ćwiczyli akrobatykę.     Każdy orze jak może, w podróży liczy się komfort!

Dotarliśmy. Wysiedliśmy. Pierwszy dzień w Belgradzie był bardzo krótki. Przeraziło nas to miasto. Jakaś taka egzotyka z niego biła. Wszystko pisane cyrylicą. Bród i smród dookoła. Płaci się dinarami serbskimi liczonymi w setkach. Każdy kantor ma swoje przeliczniki i jak nie policzysz dobrze to Cię zrobią w wała. Wszędzie mnóstwo cyganów i milicji z pałkami. Usiedliśmy gdzieś z boku. Misza zaczął opowiadać nam historię, jak to w Rosji cyganie gwałcili kobiety na ulicy w biały dzień i nikt nie reagował. A przecież Serbia to taka mała Rosja nie? No nie. Ale wtedy wielkie oczy wzięły górę. Na szczęście okazało się, że na pociąg, którym mieliśmy wieczorem jechać do Baru do Czarnogóry nie ma miejsc i musimy pojechać tym, który odjeżdża za godzinę. Tak! Jesteśmy uratowani! Jeszcze tu wrócimy, ale tymczasem, DO BARU! Następnym razem tak łatwo się nie poddamy!

Po tygodniu…

Tym razem podróż była super przyjemna. Jechaliśmy pociągiem z kuszetkami. Wszystko wykrochmalone, białe, sztywne. Gorąco jak diabli. W moim przedziale (bo znów jechałam sama oczywiście) było dwóch bardzo przystojnych Serbów. Niestety kompletnie nie byli chętni do nawiązywania znajomości z obcymi, ale przynajmniej miło było popatrzeć ;).

Wypoczęci ruszyliśmy na podbój Belgradu. Dziś już nie był taki straszny. Zmagania trzeba rozpocząć od porządnego śniadania i kawy. Na szczęście niedaleko dworca jest hotel, w którym to serwują. Najbliżej, całkiem tanio, kawa z ekspresu, bierzemy! Jakież było nasze zdziwienie i oburzenie, jak jedna osoba od nas zapaliła papierosa. W restauracji! Od razu padły zdania w stylu: „co Ty robisz?”, „Wyjdź z tym na zewnątrz”. Polskie, czteroletnie przyzwyczajenie. A tam? Policjant pali przy barze i nikt się tym nie przejmuje. Więcej osób przełamało opór. Było dziwnie, ale jakoś poszło. Całkiem szybko.

Jeśli chcemy zwiedzić Belgrad to trzeba gdzieś zostawić bagaże. Przechowalnia na dworcu nie wyglądała zachęcająco, ale co można zrobić. Płać i zostaw. Tylko pamiętaj, aby cenne rzeczy zabrać ze sobą. To będzie długi dzień. Pierwszą pozycję na naszej liście do zwiedzania zajął Kalemegdan. Jest to kamienna forteca u zbiegu dwóch rzek: Sawy i Dunaju. Na wzgórzu. Widok, mocno przeciętny. Między murami park, handlarze pamiątek, muzeum czołgów i armat, czyli coś dla naszej męskiej, wojowniczej kompanii. Ponad to miłe zaskoczenie – wystawa fotograficzna zamków polskich. Jest się czym pochwalić! „Aga pamiętaj, aby kupić magnes!” To zdanie co jakiś czas pojawiało się w mojej głowie. I tak tego nie zrobiłam, a na mojej lodówce zawisło 20 serbskich dinarów, które były przeznaczone na ten cel. Też jest fajnie!

Belgrad 3

W Belgradzie jest pare miejsc polecanych przez przewodniki, które warto zobaczyć. Na przykład Deptak Mihailova , jak nasz Nowy Świat. Jedno z bardziej eleganckich miejsc, ale nieco pozbawione klimatu. Temperatura jednak nie pozwalała nam maszerować wśród betonu, więc wybraliśmy się autobusem na wyspę Ada Ciganija. Kupić bilet w kiosku okazuje się jednak super skomplikowanym zadaniem, gdy ludzie raczej Cię ignorują i nie rozumieją w żadnym języku poza serbskim. W rezultacie kupiliśmy jeden bilet na 9 osób, bo tak nam doradzono. Rzeczywistość okazała się jednak nieco inna i gdyby kanarzy byli tam tak popularnym zjawiskiem jak w Budapeszcie to nie byłoby ciekawie. Choć mieliśmy plan! Zawsze trzeba mieć plan na takie sytuacje 😉  Przynajmniej obmyślanie go sprawia dużą frajdę. Wygrał pomysł ucieczki w dziewięciu kierunkach i krzyczeniu w różnych językach. Na szczęście nie musieliśmy wcielać go w życie. Przez okno obserwowaliśmy miasto. Polską ambasadę, budynki z zawalonymi kondygnacjami, które ledwo stoją i noszą jeszcze na sobie znamiona wojny. Przejmujący widok…

Belgrad 9

Dojechaliśmy na wyspę, a tam, w środku miasta plaża, bary, leżaki, prysznice, piwo i woda. A raczej ciepłe brudne bajoro, do którego brzydziliśmy się wejść. Prysznice miejskie jednak dobrze chłodzą i sprawdziliśmy to wielokrotnie. Temperatura sięgnęła ponad 40 stopni Celcjusza. Piwo się lało, w toi toi można było się usmażyć, do asfaltu przykleić. Poszliśmy zatem do parku. Tam też były prysznice, uff. Nie ważne, że bezdomni się tam kąpali, myli, prali. To była woda, która chłodziła. My zresztą też zrobiliśmy pranie. Miejscowi nawet nam pogratulowali i życzyli udanych wakacji. Ci Serbowie to jednak w porządku ludzie są! Pomogliśmy studentom zrobić ankietę do projektu promującego kulturę Japonii, bo nikt się nimi i ich inicjatywą nie interesował w tym upale. Było miło! W rzeczonym parku znaleźliśmy też jedną świetną rzecz. Umysłową ścieżkę zdrowia. Zagadki, łamigłówki, zabawki zmuszające do myślenia. Pocieszające odkrycie po długim obserwowaniu, jak dzieci bawią się odchodami…

Belgrad 8

Gdy zrobiło się już nieco chłodniej, a nasze ubrania nabrały nowego blasku, pojawił się też głód. Została nam do odwiedzenia najważniejsza ulica w Belgradzie, ulica Skadarska w dzielnicy Skadarlija. Piękna, klimatyczna, pełna uroczych knajpek, restauracji, kwiatów, pokryta kocimi łbami. Miejsce Belgradzkiej bohemy jak głosi miejska legenda. Ma niecałe 400 m długości a mieści w sobie kwintesencję serbskiej atmosfery. Trafiliśmy do przyjemnej restauracji pod chmurką, ze sztywnymi (znów od krochmalu) serwetkami, gdzie przy stole obok odbywała się uroczystość zaręczyn. Góra jedzenia, cała rodzina w komplecie, mnóstwo ciepła i radości, tradycyjna muzyka serbska grana na żywo przez grajków specjalnie dla nich. A obok my. Wszystkim po głowie chodziła myśl: „gdyby Ci wszyscy ludzie wiedzieli, gdzie byliśmy wcześniej, gdzie się kąpaliśmy”. Ale nie ważne. Teraz Państwo było na kolacji, Państwo zajadało się plaskawicą i sałatką szopską popijając piwo Lav. Smacznego!

Czas zaczął nas nieubłagalnie gonić. Trzeba przecież zdążyć na pociąg do Budapesztu. Trzeba jeszcze zrobić zakupy: bułki, jogurty, paprykowe serki i salami – zestaw wyjazdowy + Jeleń, obowiązkowo. I tak, stało się, zgubiliśmy się i nie wiedzieliśmy którędy na dworzec. Było trochę stresu, ale na szczęście szybko okazało się, że jednak zmysły działają. Odebraliśmy bagaże – wszystko w komplecie i ruszyliśmy w drogę, w drogę do Unii…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s