Mamy sierpień, ale ja i tak opiszę wyjazd z grudnia. A co! Na szczęście wtedy też było ciepło, więc mamy punkt wspólny z dniem dzisiejszym. Tak, to jest wspaniałe w podróżowaniu, że gdy w Polsce jest zimno, śnieżnie i szaro to można wsiąść w samolot i w zaledwie dwie, trzy godziny znaleźć się w innym świecie, gdzie jest dużo słońca, a temperatura wynosi około 15 stopni Celsjusza! Im wyższa amplituda tym większy uśmiech na twarzach 🙂 Wypadło na Ateny. Jakoś nigdy wcześniej specjalnie nie myślałam o tej destynacji aż do dnia, kiedy koleżanka napisała z pytaniem czy jedziemy. W zasadzie decyzję podjęliśmy bardzo szybko i potem już tylko wystarczyło odliczać miesiące, tygodnie, dni do wyjazdu. Starożytny świat nas wzywał…
Zarezerwowaliśmy sobie nocleg, nie sprawdzając wcześniej gdzie to dokładnie jest. Kierowaliśmy się głównie ceną, odległością od metra i jako takim wyglądem pokoi. To nie zawsze okazuje się wystarczające. Dotarliśmy do Aten późnym wieczorem. Z lotniska trzeba dojechać do centrum autobusem około 30 minut, a potem jak już jest noc to bliskość metra nie znaczy nic. Trzeba iść pieszo. To szliśmy. W nocy, z walizkami, smartphonami z mapą – na odległość widać, że turyści. Na początku było jeszcze przyjemnie, ale nagle nawigacja mówi: „Skręcamy” i wtedy weszliśmy do innego świata. Ponuro, brudno, brzydko, prostytutki, bezdomni, narkomani. Szliśmy dziarsko, bo przecież jakoś trzeba się do tego noclegu dostać. To była dzielnica Omonia – podobno najniebezpieczniejsza w całym mieście i po zmroku nie warto tam chodzić. No muszę przyznać, że poczucie bezpieczeństwa rzeczywiście miałam tam na bardzo niskim poziomie. Dzięki tej lokalizacji mogliśmy jednak doświadczyć Ateny w dwóch wersjach.
Do większości miejsc można było dojść na piechotę. Droga do jednego z głównych placów, pod Akropol wiodła przez ulice, gdzie próżno było szukać kobiet. Było tam brudno, na każdym kroku niezachęcające stragany, intensywne spojrzenia, zaniedbane budynki, pomalowane grafiti, którym daleko było do murali. Poznaliśmy Greka, który miał bogate doświadczenia z Polską. Uważał nasz kraj za… romantyczny 🙂 Mówił trochę po polsku i był bardzo wygadany. Powiedział nam, że odkąd był kryzys, odkąd granice się otworzyły to Ateny zrobiły się bardziej niebezpieczne i było mu autentycznie smutno z tego powodu. Grecy bardzo lubią Polaków. Zresztą z wzajemnością 🙂
Co warto zobaczyć w tym historycznie symbolicznym mieście? Punktem obowiązkowym jest oczywiście Akropol, Teatr Dionizosa, a po drodze góra boga wojny Aresa skąd rozpościera się piękny widok. Można tam przysiąść na skale i szczególnie w grudniu wygrzewać się jak jaszczurka. Trzeba przyznać, że ruiny starożytnych budowli robią ogromne wrażenie swoim rozmiarem, architekturą, majestatycznością. Od razu człowiek sobie przypomina lekcje historii i te wszystkie pojęcia jak: styl joński, dorycki, koryncki, kariatydy, Partenon. Czuć tam panowanie Zeusa 🙂
Od jakiegoś czasu elementem obowiązkowym każdej naszej podroży jest punkt widokowy, czy to z jakiejś wieży czy góry, bo gdy patrzy się na krajobraz z wysoko położonego miejsca to wtedy wrażenia zapierają dech w piersiach. Lubimy ten stan. Tak też jest w Atenach. Góra Likavitos to miejsce, którego nie można opuścić, a najlepiej jest iść tam na zachód słońca. Spacer jest bardzo przyjemny, a widoki… bajeczne 🙂 Czy zauważyliście, że Ateny z lotu ptaka są białe? To dość wyjątkowe na tle innych miast.
Na pewno warto też zawitać pod parlament, aby być świadkiem zmiany warty strażników. Z wielu powodów jest to bardzo ciekawy spektakl. Mam nagrany filmik jak to się odbywa, ale specjalnie go tu nie wrzucę – to warto zobaczyć samemu na żywo. Zaskoczenie i uśmiech murowany! 🙂
Pomyśleliśmy, że skoro już tam jesteśmy to warto zawitać też nad morze. Teraz jednak już wiemy, że Pireus to nie jest najlepszy wybór, ponieważ tam nic nie ma! Nic czego byśmy się spodziewali. Jest to miejscowość portowa, gdzie na marinie na każdym kroku mieszkają bezdomni i wszystko jest betonowe. Jest też stadion piłkarski, który można oglądać z zewnątrz. Można pojechać tam metrem. Na szczęście tak samo szybko można stamtąd wrócić 🙂 Po drodze zawitaliśmy do Lidla, kupiliśmy składniki na grecką kolację, którą zorganizowaliśmy w pokoju na łóżku, a potem grając w tabu i pijąc białe wino z kiosku umarliśmy ze śmiechu 😉
Najdziwniejsze w takiej grudniowej podróży w ciepłe kraje jest to, że przecież jest to miesiąc Świąt Bożego Narodzenia. Idąc w bluzce z krótkim rękawem, w okularach przeciwsłonecznych, pomiędzy szarymi uliczkami natrafiliśmy na naprawdę imponującą, świąteczną instalację – wieczorem wyglądała jak marzenie 🙂 Wtedy przypomnieliśmy sobie, jaki jest miesiąc.
Hmm… Musze przyznać, że nasze wrażenia z podróży były bardzo podzielone. Nie pomagało też pogryzienie przez pluskwy… Widzieliśmy sporo pięknych miejsc, klimatycznych uliczek, parków, budowli. Kąpaliśmy się w słońcu, jedliśmy pyszne jedzenie, odwiedziliśmy piękne muzeum archeologiczne. Ale widzieliśmy też bardziej ponurą odsłonę tego miasta, która wpływa na poczucie bezpieczeństwa i mocno zaskakuje. Choć pewnie każde miasto ma swoje co najmniej dwie twarze to jakoś szczególnie Ateny jawią mi się jako taki starożytny aktor, który w greckim teatrze zakłada różne maski i przybiera dzięki temu inną postać. To było bardzo ciekawe doświadczenie i bardzo się cieszę, że mogłam tam być. Zachęcam do samodzielnego odkrycia własnej wersji tego miasta. Może masek jest więcej?