Lejdis Trip – Das Berlin!

IMG-8651Berlin – to drugi taki wyjazd w damskim gronie. W zasadzie po roku przyszedł czas na kolejną podróż, więc to jakby małe święto Lejdis. Tym razem padło właśnie na Berlin choć w sumie nawet nie wiem dlaczego. Nieważne jednak gdzie, ważne z kim, a ekipa Lejdis zacna jest i bawić się umie! Zgodziłam się na wszystko w ciemno: destynacje, zakwaterowanie, sposób dojazdu, atrakcje, które trzeba zobaczyć i wszystko inne, co jest potrzebne do organizacji takiego wyjazdu. Było nas siedem. Siedem pięknych, niezależnych dziewczyn i każda miała inne oczekiwania oraz potrzeby do spełnienia. Jedna chciała zwiedzać, inna szaleńczo imprezować, jeszcze inna tylko wyjechać byle gdzie. Ktoś chciał się po prostu wyspać, bo to wyjątkowa okazja kiedy na niemieckiej ziemi mama ma wolne. Ktoś sobie w spokoju chorował. A najbardziej niesamowite jest to, że wszystkie te potrzeby zostały zaspokojone i każda wróciła szczęśliwa, z innym Berlinem w sercu!

W poszukiwaniu sztuki ulicznej

Mieszkałyśmy we wschodniej części Berlina, blisko Ostbahnhof i Muru Berlińskiego, który w dzisiejszych czasach jest miejscem historycznym i przestrzenią artystyczną. To miejsce wzbudza zadumę, zmusza do pamięci, zaprasza do refleksji nad przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Najbardziej uderzające jest zestawienie nowoczesnego apartamentowca ze wspomnieniem podziału.  W tym miejscu łączy się nowe ze starym. Radość z przemian ze smutkiem minionych wydarzeń. Miękkie poczucie metafory i sztuki z twardym betonem…

W poszukiwaniu wieży telewizyjnej

Ta słynna wieża telewizyjna, niejako symbol Berlina położona jest na Alexanderplatz i góruje nad miastem w taki sposób, że widać ją chyba z każdego miejsca w mieście. Spacerowałyśmy zatem, mając ją ciągle na celu, po drodze skręcając w ciekawe zakamarki np. na mały festiwal… drewna! Każda okazja jest dobra, aby się pobawić, aby napić się grzanego wina, posiedzieć na powietrzu, posłuchać muzyki, popatrzeć na ognistą choinkę i spędzić miło czas z przyjaciółkami. Do wieży na pewno kiedyś dojdziemy! Jest wyjątkowa, ponieważ można ją podziwiać z różnych perspektyw, w różnym towarzystwie i kompozycjach. Można również zjeść pod nią pysznego kebaba. Jak do tej pory najlepszego kebaba jadłam właśnie w Berlinie… 😉

W poszukiwaniu Kartofelensalad

Co można zjeść w Berlinie? Wursta! Sałatkę ziemniaczaną! Sznycla! Tak odpowie większość ludzi. A tu jednak można się zdziwić – wcale nie jest to takie proste albo my miałyśmy wyjątkowego pecha 😉 W poszukiwaniu niemieckiego jedzenia trafiłyśmy na wspomnianego wcześniej kebaba, bardzo dobrą wietnamską kuchnię, obrzydliwego wursta, który okazał się grzaną parówką oraz sznycla zrobionego ze starego mięsa. Nawet Pan kelner nie protestował, kiedy zabierał je z powrotem. A sałatki jak nie było tak… nie było. Do tego przepis na aperola był jakiś taki inny, bez prosecco, bo nie można. (wtf?!) Na szczęście sałatkę ziemniaczaną można łatwo zrobić i zjeść w Polsce, a aperola i tak najlepszego robi Gosia!

W poszukiwaniu kolejki do Berghain

To była chyba najbardziej mroczna, zadziwiająca i interesująca wycieczka tego wyjazdu… Temat Berghain pojawiał się jeszcze długo zanim pojechałyśmy do Berlina. Dlaczego? Dla tych, którzy nie wiedzą, Berghain to chyba jeden z najbardziej znanych klubów muzyki alternatywnej w Europie, który charakteryzuje się paroma ciekawostkami. Po pierwsze i najważniejsze, bardzo trudno tam wejść. Klub działa przez cały weekend. W kolejce można również tyle samo czasu spędzić i nawet jak się odstoi swoje to nie jest to pewne, że wejdzie się do środka. Podczas selekcji może się okazać, że z jakiegoś powodu nie pasuje się do środowiska i dzisiejszego klimatu. Nigdy nie wiadomo, bo… nie ma na to zasad. Nie ma jednego kanonu i wymagań odnośnie stroju, choć te raczej też są alternatywne. Co jest najbardziej zadziwiające, jest mnóstwo ludzi, którzy mają nadzieję i stoją w tej kolejce nie rzadko nawet kilka lub kilkanaście godzin. A jak nie wejdą to idą na chwilę do domu, odpocząć po to, aby tam wrócić i stać w kolejce na nowo. A nóż coś się zmieni… Co ich tam aż tak ciągnie? Czy to ta aura niedostępności sprawia, że to miejsce jest tak pożądane przez tysiące? W internecie można przeczytać fascynującą historię Polaka, któremu (uwaga!) udało się wejść do Begrhain – to jest aż takie przeżycie! Klub mieści się pomiędzy magazynami, we wschodniej części miasta i ma bardzo monumentalny i mroczny charakter. W środku nie można robić zdjęć i nagrywać filmów. Za coś takiego można wylecieć z klubu. To dość osobliwe w dzisiejszych czasach kiedy to dla dużej części ludzi smartphone jest przedłużeniem ręki.  Tu trzeba tę rękę sobie odciąć na pare godzin…

Imprezowałyśmy w pokoju i nagle pojawiła się w nas ta chęć, aby zobaczyć o co w tym wszystkim chodzi. Mapa pokazała, że spacerem miałyśmy tam niecałe 10 minut, więc szybko się wyszykowałyśmy i we 4 poszłyśmy na nocną wycieczkę po Berlinie. Nie, nie chciałyśmy tam wejść, nie miałyśmy takich ambicji. Chciałyśmy dokonać pewnego rodzaju obserwacji społecznej i zobaczyć tych ludzi w tej legendarnej kolejce. Czy rzeczywiście to może być prawda?

To prawda i to było dla nas szokiem. Tam stoją setki ludzi!!! W dziwnych kolorowych lub wręcz przeciwnie, czarnych strojach. Stoją i czekają. A to, co jest najbardziej przerażające tam to wręcz grobowa cisza. Nikt nic nie mówi, nikt nic nie krzyczy. Nic. Szłyśmy wzdłuż tej kolejki zadziwione tym, co widziałyśmy. Kolejka była długa, więc nasz spacer trochę trwał. Do momentu aż drogę przeciął nam diler, chcący sprzedać jakieś piguły. I się zaczęło… Wejście w dyskusję, moralizatorskie gadki, a ten nie odpuszczał. Uznałam w końcu, że chyba czas stamtąd spadać, bo nie potrzebnie w tej wszechogarniającej ciszy zrobiło się nagle głośno. Chcąc przerwać tę rozmowę niefortunnie trąciłam gościa w rękę. Na ziemie wypadło mu to, co chciał nam sprzedać. Na chwilę znów zapadła cisza, a w naszych oczach pojawiło się przerażenie. Przecież wiadomo, że on nie był tam sam… A przecież mogłyśmy powiedzieć po prostu „No, thanks” i pójść dalej. To był moment kiedy wszystkie we 4 w jednej chwili zrozumiałyśmy, że pora szybko się stamtąd oddalić i żwawym krokiem skręciłyśmy w boczną ulicę. Szłyśmy szybko, komentując i przeżywając to, co się przed chwilą stało lub mogło się stać. Wszędzie było ciemno, pusto i nieprzyjemnie. Nagle niewiadomo skąd zatrzymał się obok nas czarny samochód i szyba zjechała w dół. Byłyśmy mocno spięte… Co się dalej wydarzy?

Okazało się, że to był tylko Uber i pytali czy nas gdzieś nie podwieźć… Uciekłyśmy stamtąd jak najdalej w kierunku światła, cywilizacji i normalnych ludzi. Na szczęście nic złego się nie wydarzyło i najadłyśmy się tylko strachu. Może trochę bardziej przez nasze  wyobrażenia niż realne zagrożenie, ale nigdy nic nie wiadomo kiedy jesteś w nocy, w obcym kraju i nagle wchodzisz w konflikt ze światem, którego nie znasz, a który na pewno nie jest czysty…

Z tego wszystkiego odcięło mi rękę i nie mam żadnego zdjęcia z tego miejsca, tylko to dziwne wspomnienie.

Dobrze na szczęście, że istnieją w tym mieście jeszcze inne miejsca, w których jest więcej radości i koloru – Cassiopeia – tam szybko można wejść, jest zdecydowanie bardziej przyjazny klimat i można się świetnie bawić! A do tego to wszystko nieopodal Warschauer Strasse, czyli coś jakby specjalnie dla nas!

W poszukiwaniu wspomnień

To była również trochę podróż sentymentalna. Podróż do czasów studenckich, kiedy to Erasmus był kobietą i mieszkał w Berlinie, a ulice, tamtejsze budynki, Uniwersytet Humbolta, kluby, świąteczne jarmarki należały do pewnej szalonej codzienności. Miałyśmy osobistą przewodniczkę, która z każdym krokiem odkrywała nowe wspomnienia. Dzięki temu dotarłyśmy do imponującej i monumentalnej Katedry Berlinen Dom. Do muzeum geologicznego. Do największego w mieście jarmarku świątecznego, który na dniach miał zostać otwarty i rozgrzmieć grudniowym gwarem. Do Reichstagu, gdzie kolejka od zawsze jest długa. Do Bramy Branderburskiej, która jest idealnym miejscem zbornym zarówno towarzysko jak i na protesty, demonstracje, strajki. I do paru innych miejsc, do których ja osobiście nie dotarłam przez wzgląd na nocne zwiedzanie miasta 😉

Co na takim damskim wyjeździe jest najlepsze? Luz, pełna otwartość, szalona impreza w pokoju i brak przymusu na cokolwiek! Czysta, pełna radość! Niewątpliwe to swego rodzaju święto dla każdej z nas i już trzeba obrać kolejny kierunek. Czy znów to będzie jakieś ciekawe miasto w Europie czy może tym razem slowlife w Polsce? To się okaże już wkrótce… 🙂

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s