Sielskie Mazury <3

IMG-1804Pamiętam jak moim ogromnym marzeniem było jeździć po świecie. Spędzać wakacje za granicą, zobaczyć więcej, doświadczyć mocniej. W związku z tym, że trochę już pojeździłam ostatnie wakacje postanowiłam spędzić w klimacie lokalnym, w Polsce. Dawno nie byłam na Mazurach i zamarzyło mi się, żeby właśnie tam pojechać. Zaszyć się gdzieś, w małej wiosce, w klimatycznym pensjonacie nad jeziorem pośród zielonych lasów, w ciszy. Okazało się, że nie tylko ja o tym marzę, więc zebrała nam się mała, kameralna grupa, gotowa do sielskiego odpoczynku, zwiedzania tamtejszych zakątków, aktywnego, a czasem wręcz odwrotnie, leniwego odpoczynku, gdzie nic nie trzeba, a wszystko można. Brzmi jak bajka? Zdecydowanie tak!

Jako naszą oazę spokoju wybraliśmy agroturystykę nad jeziorem Silec Villa Maximilian. Zielony teren nad samą wodą z dwoma budynkami w klimacie trochę folk, trochę vintage, z całą masą smaku, ozdób, natury, ziół, drewna i spokoju. Dostaliśmy pokoje zaaranżowane w starej stodole z przepięknym widokiem na zachód słońca. Bardzo przyjaźni i otwarci właściciele przywitali nas od progu jakbyśmy znali się już jakiś czas i byli stałymi, bardzo mile widzianymi gośćmi w ich progach. To sprawiło, że od razu poczuliśmy się jak w domu, a Wielkopies (ogromna bestia łagodna jak pluszak) szybko został naszym przyjacielem. Codzienne śniadania serwowane z radością dawały nam poczucie wspólnoty, ale też pełnego relaksu od wczesnych godzin porannych. Spędziliśmy tam ponad tydzień. Co można robić w takim miejscu? W zasadzie odpowiedź jest bardzo łatwa, bo WSZYSTKO! Wszystko to, na co się ma ochotę 🙂 Jaki był nasz pomysł na te pare dni 350 km od domu?

 

Spacerować!

Oj tak. To było pierwsze co zrobiliśmy po przyjeździe. Poszliśmy na dość długi spacer po okolicy, żeby poczuć wreszcie ten klimat i zobaczyć gdzie dotarliśmy. Obeszliśmy całą wioskę. Podziwialiśmy piękne krajobrazy i rośliny. W powietrzu było czuć naturę, spokój, czasem gnój ;).  Poznaliśmy okoliczne zwierzęta: kury i gęsi dreptały po zagrodach, krowy się pasły, koguty piały, pszczoły robiły miód, a lokalne psy i koty biegały po podwórkach. Zboże lśniło w zachodzącym słońcu, a owady niestrudzenie odwiedzały kolejne kwiaty. Z ciekawości weszliśmy też na wzgórze nieopodal drogi, gdzie odkryliśmy stary, opuszczony cmentarz niemieckich żołnierzy z początku XX wieku. To był dopiero początek, a już było tak cudownie i magicznie!

 

Jeździć na rowerze!

Zdecydowanie! Zabranie ze sobą rowerów to był absolutnie fantastyczny pomysł! Nie dość, że zawsze to jednak sport i aktywny wypoczynek to jeszcze totalna frajda kiedy można eksplorować okolice na rowerze. Można wtedy zobaczyć więcej, pozytywnie się zmęczyć, poczuć wiatr we włosach, poczuć wolność, dziury w drogach w biedniejszych wioskach, poczuć, że się żyje! Szczególnie na Mazurach warto się temu poddać, ponieważ w gminie Węgorzewo dostępna jest trasa Green Velo! Wspaniale przygotowane trasy rowerowe, które pozwalają wygodnie przemierzać liczne kilometry i dzięki temu poznać ten region z innej perspektywy. Dla bardziej ciekawskich i spragnionych off roadu polecam zboczyć z głównych ścieżek, gdzie pełną piersią można poczuć zew natury, piachu, kamieni, korzeni i pagórków przy głębokim zapachu lasu. To inny wymiar zwiedzania choć czasem tyłek boli, gdy zrobi się dziesiąt kilometrów. No cóż, poboli, poboli i przestanie, a frajda pozostanie! 🙂

 

 

Zwiedzać!

Nie da się nie zwiedzać, gdy się wyjedzie z magistrem turystyki, który ma na wyposażeniu mapę z zaznaczonymi punktami wartymi zobaczenia, a każdy z tych punktów opatrzony jest  jakąś ciekawostką! Wycieczka na Mazury przebiegła nam zatem pod znakiem Hitlera oraz wieży Bissmarcka, którą nazywaliśmy każdą budowlę niewiadomego pochodzenia. Odwiedziliśmy Główną Kwaterę Niemieckich Wojsk Lądowych Mamerki, gdzie znaleźć można zachowane bunkry, wspaniale przygotowane muzeum z Bursztynową Komnatą, łodzią podwodną oraz stalową wieżą widokową, która cała się trzęsie, a na samym jej szczycie ma się wrażenie jakby zaraz miała się zawalić… Odwiedziliśmy Wilczy Szaniec, czyli główną siedzibę Hitlera w latach 1941-1944, gdzie niegdyś prawie skończyła się era panowania pewnego Austriaka, a teraz cały czas można podziwiać tam bunkry ze ścianami grubymi na pare metrów, które uszkodzić można tylko od środka. Polecam zapisać się na wycieczkę z przewodnikiem – taki spacer jest wtedy o wiele cenniejszy, zwłaszcza gdy trafi się na Pana Dziadka – dowcipnego gawędziarza pisarza, przyjezdnego chłopa z Mazur. Wizyta w tym miejscu natchnęła nas do obejrzenia filmu Valkiria o zamachu na Adolfa. Po spędzeniu czasu w tych wszystkich miejscach zupełnie inaczej ogląda się ten film… Przemierzając te historyczne pozostałości miałam ogromny dysonans i nie mogłam się nadziwić, jak to jest możliwe, że w miejscach gdzie kiedyś było tyle zła, teraz można wypić piwo i zjeść kiełbaskę! Sic! No ale można, więc jakby ktoś był zainteresowany…

 

To jeszcze nie koniec! To niesamowite, ale w każdym, nawet najmniejszym miasteczku Filip potrafi znaleźć coś, co jest interesujące i ciekawe! Tak oto dotarliśmy np. do Kętrzyna, gdzie pewien kościół kryje w sobie wieżę widokową z rozpościerającym się cudownym krajobrazem ceglano pomarańczowych dachówek czy Świętej Lipki, gdzie znajduje się Sanktuarium Maryjne o. Jezuitów, a w nim przepiękne organy z ruchomymi figurkami, tańczącymi w rytm wygrywanych psalmów. Mieliśmy to szczęście akurat trafić na koncert i muszę przyznać, że było to piękne i duchowe przeżycie. Ostatnim punktem naszego zwiedzania była miejscowość Reszel, w której można zjeść przepyszną pizzę na rynku, odwiedzić niezwykłe i zaskakująco duże muzeum tortur (Rany! Ale ludzie mieli kiedyś wyobraźnię na temat tego, jak zadawać ból!) oraz całkiem przypadkiem trafiliśmy na rzekę SAJNA, która to bardzo symbolicznie przez wiele lat odgrywała bardzo ważną rolę w naszym harcerskim życiu! Wszystkie te miejsca sprawiły, że nasza podróż stała się bogatsza, cenniejsza i rozpaliła jeszcze bardziej naszą ciekawość wobec lokalnego świata!

 

Robić zdjęcia!

Oj, zdecydowanie tak, koniecznie i zawsze! Jak można zauważyć, ja bardzo lubię robić zdjęcia, ponieważ uwielbiam móc złapać chwilę, uchwycić moment w odpowiedni kadr i potem godzinami te zdjęcia przeglądać, aby wracać do tych wszystkich cudownych momentów, które jest mi dane przeżywać. Moi współtowarzysze podróży muszą to znosić, bo ostatecznie potem i tak wszyscy na tym korzystają 😉 Mam nawet małą grupę fanów mojego spojrzenia na świat, co dodatkowo mnie zachęca, aby nie przestawać poszukiwać odpowiednich obrazów, które są moją pamięcią zewnętrzną!

Podziwiać zachód słońca!

Szczególnie na Mazurach jest to pozycja obowiązkowa. Podziwianie zachodów słońca stało się wtedy moją ulubioną częścią dnia, moim codziennym sposobem na refleksje, zadumę i wdzięczność. Znikałam wtedy na pare chwil, aby pożegnać słońce i uwiecznić to przepiękne zjawisko. Dlaczego? Bo codziennie wyglądało inaczej! Codziennie było absolutnie wyjątkowe i niepowtarzalne. Myślę, że tu komentarz słowny jest zbędny. Lepiej zaufać oku…

Co jeszcze można robić na Mazurach? Palić ognisko, śpiewać do dźwięków gitary, czytać książki, grać w karty, planszówki, badmingtona, fifę i wiele innych! Imprezować, leżeć, pływać, milczeć, rozmawiać godzinami, bawić się z psem, spać, grillować, słuchać muzyki i po prostu odpoczywać. Zatrzymać się, wyciszyć, docenić chwilę, naładować wewnętrzne baterie. Tak, to wszystko jest możliwe, ale tylko pod jednym warunkiem. Pod warunkiem, że ma się obok siebie doborowe towarzystwo! 🙂 

A Tobie jak smakuje Polska? 🙂

 

4 uwagi do wpisu “Sielskie Mazury <3

  1. Kapitalna, świetnie napisana relacja. Zwłaszcza czytana w czasach odosobnienia daje dała dużo satysfakcji. Dzięki! Równieź polecam zwłaszcza tę bardziej dziewiczą, a tak ciekawą stronę Mazur!

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s