Po tych wszystkich przygodach, po ośmiu dniach w trudzie i magii wędrówki pozostało nam jeszcze tylko wyschnąć, usunąć kleszcza, przespać się na twardych, drewnianych ławkach i rano wsiąść na prom, który nas zawiezie do Stavanger, skąd odlatuje nasz samolot do domu. Plan prosty. Jak to jednak często w podróży bywa, okazało się, że i takie banalne założenia można nieoczekiwanie zmienić… Co jakiś czas wychodziliśmy z naszej przystani na ganek. Tam była toaleta, ale też idealne miejsce do palenia. Stałyśmy z koleżanką rozmawiałyśmy i nagle zaczepił nas jakiś mężczyzna… Polak. Dopytuje jakie mamy plany, jak nam się tu podoba, kiedy wracamy. Traf chciał, że on był w Norwegii razem z kolegami z pracy na wyjeździe motywacyjnym pewnej znanej firmy motoryzacyjnej i powrót mieli zaplanowany dokładnie tak samo, jak my. Ich podróż miała ciekawe oblicze – rejs statkiem Gedania z doświadczonym kapitanem, wilkiem morskim, prezesem banku.
Zaproponował, żebyśmy płynęły z nimi do Stavanger. Zapaliła nam się lampka pomysłowego Dobromira, że to fajny pomysł, ale my przecież nie jesteśmy tu same… W ten z łazienki wyszedł kolega i z uśmiechem na twarzy powiedział, że jest nas sześć osób i chętnie przemyślimy tę propozycję. Pan widząc obcego osobnika tej samej płci trochę się zasępił, ale skoro już raz powiedział… Postanowiliśmy się naradzić. My wewnątrz swojej ekipy, on z kapitanem czy wzięcie dodatkowych osób jest w ogóle możliwe. Na szczęście było. Po rozważeniu wszystkich za i przeciw, bądźmy uczciwi – było więcej „za”, połączyliśmy siły i razem, Polską ekipą ruszyliśmy w stronę portu…
Statek był piękny. Duży żaglowiec, który na co dzień stacjonuje na Morzu Bałtyckim i wielokrotnie odbywał rejsy po wielkich wodach. Kapitan, niesamowicie inteligentny i uroczy Pan snuł całą drogę morskie opowieści. Jako że zostało im jeszcze bardzo dużo jedzenia, chętnie się nim z nami podzielili. Jajka, ogórki, pomidory, CHLEB! Nigdy w życiu kromka chleba nie smakowała nam tak bardzo, jak wtedy, po tygodniowym odżywianiu się jedzeniem z proszku. Niezapomniane uczucie.
Podróż minęła nam bardzo spokojnie, w miłym towarzystwie. Była piękna pogoda. Świeciło słońce i mieliśmy okazję podziwiać przepiękne widoki z zupełnie innej perspektywy niż dotychczas, od dołu. Na horyzoncie zobaczyliśmy nagle nasz port, do którego zmierzaliśmy od 5 godzin. Jeszcze tylko trzeba przepłynąć przez jeden most i już będziemy na miejscu. Nie wiem, kto w tym czasie dzierżył ster w ręku, ale nagle oczy wszystkich zgromadzonych na pokładzie osób wzniosły się ku górze, ponieważ kierujący obrał na przepłynięcie pod żelazną konstrukcją najwęższy odcinek z możliwych. W tym miejscu mógł się zmieścić statek mający maksymalnie 24m wysokości, a maszt Gedanii miał około 23,5m. Nagle czas zwolnił. Wszyscy zamilkli i każdy w myślach zadawał sobie pytanie: „uda się?”… To pewnie trwało sekundy choć wrażenie było zupełnie inne. Na szczęście się udało! Z ogromnym uśmiechem i ulgą wpłynęliśmy do portu. Stavanger ponownie przywitało nas swym urokiem.
Mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc pożegnaliśmy naszych współtowarzyszy wodnej drogi na jakiś czas i udaliśmy się po pamiątki. Magnesy to przecież rzecz obowiązkowa 😉 Okazało się, że jakimś cudem zostało nam jeszcze trochę norweskich koron. Postanowiliśmy je wydać na piwo! Przypominam, że był to wyjazd raczej pozbawiony procentów, więc tym większa była to przyjemność. Stać nas było na małe piwka w knajpce znalezionej po długich zwiadach, ale na szczęście udało się! Zaliczone! Jeszcze tylko krewetki z kutra, autobus i w drogę na lotnisko. Samolot mieliśmy dnia następnego, ale spaliśmy na terminalu, aby było nam wygodniej. Ktoś mądry kiedyś pomyślał i stworzył taki miły kącik zwany „Kissing point”, gdzie były kanapy i stało się to idealnym miejscem do rozbicia kolejnej, ostatniej już na tym wyjeździe rumunii! Bez skrępowania, bez wstydu, w zadziwiająco szybkim tempie. Na pare godzin to miejsce stało się naszym domem. Wiecie już chyba, jak to jest mieszkać na lotnisku prawda? Jeśli nie to powtarzać się nie będę, poczytajcie TU. 🙂
Podróż samolotem minęła nam bez większych komplikacji. W Modlinie, zanim je zamknęli tuż po otwarciu, czekał na nas Kolega, który został w Polsce. Przytulać się nie chciał, bo łatwo jest sobie wyobrazić nasz stan po tygodniu spędzonym w górach…, ale za to uśmiechom i żarliwie opowiadanym historiom nie było końca!
Dette er slutten på denne turen, kan det være lurt å gå tilbake! 🙂