Bieszczady Odnalezione

To może trochę wstyd, że tak późno zostały one odnalezione przeze mnie, ale bardzo się cieszę, że nareszcie to nastąpiło. Mój Tata już dawno odkrył ich piękno i co roku znikał z domu na 3 tygodnie jeżdżąc po tych wspaniałych terenach na rowerze. Nadeszła w końcu i moja chwila… To był wrześniowy jesienny wieczór, gdy poczułam, że po prostu MUSZĘ pojechać w góry. Bieszczady przyszły mi na myśl jako pierwsze. Napisałam więc do przyjaciółki „jedziemy w Bieszczady?” W odpowiedzi dostałam tylko krótkie „kiedy?” i już wiedziałam, że nie ma od tego odwrotu! Szybko wybrałyśmy termin i październik mijał już tylko na oczekiwaniu, realizowaniu i wspominaniu tej wyprawy. Pierwszy raz wybrałyśmy się w tak małym gronie, czyli we dwie i dzięki temu odkryłyśmy nową jakość podróżowania. To były naprawdę fantastyczne 4 dni, w trakcie których odcięłam się od całego tutejszego życia, byłam pełnią siebie tam i wtedy!

Bieszczady mają jedną wadę. Są tak daleko, że jedzie się tam milion lat! Nasza podróż była podzielona na trzy etapy. Najpierw Polskim Busem do Rzeszowa (na tej trasie rozdają kawę, herbatę, drożdżówki i lody – lepiej niż w tanich liniach lotniczych!), potem busem zwykłym do Sanoka i potem jeszcze do Wetliny. Dzięki podzieleniu tych kilometrów na trzy części nawet tak bardzo nie zmęczyłyśmy się tym przemieszczaniem. W Wetlinie miałyśmy zarezerwowany nocleg w schronisku PTTK – od razu mówię wszystkim, którzy zamierzają tam spać – NIECH WAS RĘKA BOSKA BRONI! To miejsce śmierdzi i obrasta grzybem. Jak jesteśmy tolerancyjne i naprawdę w wielu miejscach i w różnych warunkach spałyśmy w swoim życiu, to to jest wylęgarnia chorób, never again! Zdjęcia łazienki do dziś straszą na moim aparacie… Aby za długo tam nie siedzieć poszłyśmy coś zjeść. I to miejsce z kolei polecam bez cienia wątpliwości. CHATA WĘDROWCA – obowiązkowy punkt programu dla każdego odwiedzającego Wetlinę. Serwują tam lokalny przysmak zwany „naleśnikiem gigantem z jagodami” i rzeczywiście jest on nieprzeciętnych rozmiarów. Zamówiłyśmy po pół porcji i ledwo dałyśmy im radę. Tak naprawdę to ja nie dałam 😉 Do tego przepyszne czeskie piwo Kozel czerwony i jesteśmy w raju…

IMG_9033

Następnego dnia szybko uciekłyśmy z tego skażonego miejsca i na samą myśl o tym, ze mamy tam zarezerwowaną jeszcze jedną noc na koniec podróży robiło nam się słabo. Na szczęście los nas oszczędził…

Pierwszym naszym celem była Mała Rawka. Pogoda nam sprzyjała. Było trochę pochmurno, ale ciepło. Szło nam się naprawdę dobrze. Serca nasze były przepełnione radością z faktu, że tam jesteśmy. Wtedy po raz pierwszy użyłam kijków. Początkowo byłam pewna, że będą mi się plątać pod nogami i nie będę umiała z nimi chodzić, ale okazało się, że szybko złapałam rytm i nie były one kulą, a pomocą. Gdy idzie się z plecakiem ciężar rozkłada się na pare punktów podparcia, co daje duży komfort wędrówki. Gdybym wtedy wiedziała o tych kijkach to, co wiem teraz to pewnie było by jeszcze milej…  Niemniej jednak służyły dobrze, dopóki ich nie połamałam… 😉

Co jakiś czas zatrzymywałyśmy się i podziwiałyśmy piękne widoki, wdychałyśmy pełną piersią górskie powietrze. Jak już podchodziłyśmy pod Małą Rawkę zaczęło kropić. O nie! Szybko się rozpadało na dobre i wspomnienie marcowego Żywca powróciło. Dotarłyśmy na szczyt i w zasadzie szybko udałyśmy się w drogę do schroniska. Podobno jest to blisko, ale w tym deszczu miałam wrażenie, że idziemy tam pół dnia. Wiecie z czego słynie Schronisko pod Małą Rawką? Z najlepszego jedzenia na świecie. Tak… było pysznie… Ja nie wiem, co to za magia, że w górach wszystko smakuje jak ambrozja, a apetyt nigdy nie cichnie. Jest zmuszony się powstrzymać po 20:00, jak okienko się zamyka. Gdyby jednak stało ono otworem całą noc człowiek by nie spał, tylko jadł. To był jeden z ostatnich weekendów w tzw. sezonie dlatego w schronisku było mnóstwo ludzi. Na szczęście udało nam się znaleźć miejsce na glebie, gdzie planowałyśmy spędzić dwie noce. No właśnie, planowałyśmy…

Co miałam na myśli pisząc, że podróż we dwójkę ma inną jakość? Otóż łatwo można znaleźć podwózkę, złapać stopa, wcisnąć się na podłodze na przestrzeni 1 m2 i szybko się okazuje, że z dwóch osób robi się ich coraz więcej. Człowiek jest bardziej otwarty na nowe znajomości, przyciąga je, kreuje sytuacje idealne do nawiązywania nowych kontaktów. Tam, w górach przychodzi to z jeszcze większą łatwością, ponieważ wszyscy mają podobną wrażliwość i nadają na tych samych falach. Kogo można było zatem spotkać na Bieszczadzkich szlakach w ten październikowy czas?

  • Pan Henio – to przydomek nadany przez współtowarzyszy jednego wieczoru. Pan Henio to typowy przedstawiciel górskich fanatyków, którzy pozwalają tylko na to, aby w górach śpiewać górskie piosenki. Nie można przy nich grać w karty, ani nucić piosenek innych niż poezja śpiewana… Wszystko inne jest świętokradztwem. W góry, a szczególnie w Bieszczady jedzie się przecież po to, aby poczuć tego anioła…
  • M. – człowiek podróżujący w samotności. Nie chodzi jak większość… biega po szlakach z kamerką na czole i filmuje przebyte trasy. Moczy telefony i nie traci sił na kolejne kilometry.
  • B. & W. & R. – fantastyczna ekipa przyjaciół z Gdyni. Czy wszyscy zdają sobie sprawę, gdzie leży Gdynia, a gdzie są Bieszczady na mapie? Tylko prawdziwa miłość do gór może przywieść tam trzech chłopaków z pasją, aby mogli chwilę odpocząć od codzienności.  Okazało się, że sporo nas łączy, więc to idealne warunki do zapoczątkowania naprawdę ciekawej i pełnej dobrej energii przyjaźni, która ma szansę przetrwać dłużej niż jedno piwo w schronisku. 🙂 My dopiero zaczynałyśmy naszą podróż, oni byli tuż przed powrotem nad morze. To cudowne, że… Bieszczady łączą!
  • T. & K. & Reszta – grupa ciekawych osobowości z różnych miast. Ludzie, dla których impreza przy dźwiękach gitary, w rytm dudniącego bębna, śpiewów w niebogłosy to chyba najlepszy sposób na spędzanie czasu w schronisku. Jedne urodziny, drugie urodziny. Porozumienie międzypokoleniowe, porozumienie ponad podziałami. To ta ekipa, co przyjaźni się z gospodarzami schronisk i ze wszystkimi trzyma sztamę. To ta ekipa, co pokazała nam, że w bacówce jest tajny klubik, która nie pozwoliła nam zamilknąć choć na chwilę, co poiła nalewką z bieszczadzkiej jagody, co zmieniła nasze plany na drugą noc i zabrała nas do Jaworzca…
  • No Name x 2 – najkrótsza i jednocześnie super intensywna znajomość na szlaku. Były wspólne zdjęcia, podryw na spodnie gore, picie domowego jabola…
  • T.O. – gazda schroniska Pod Wysoką Połoniną. Niesamowicie gościnny, otwarty, pomocny człowiek. Goprowiec raczący nas przepysznymi pierogami, grzanym winem i długimi opowieściami o życiu w Bieszczadach, akcjach ratowniczych i dzikich zwierzętach okolicznych lasów…

Czyż Ci ludzie i te spotkania nie świadczą o tym, że to miejsce jest przepełnione jakimiś tajemnymi mocami? A to nie koniec. Jest więcej takich czynników. Ta magia ma pare obliczy…

IMG_9007

Magia Połoniny Caryńskiej

Bezkres, gdzie wolność jest królową. Gdzie nie istnieją żadne problemy. Gdzie cieszy Cię najmniejszy promień słońca. Gdzie każdy kamień jest idealnie wpasowany w budowę ziemi. Gdzie każdy człowiek to dobro. Gdzie każdy uśmiech jest szczery a każde „cześć” buduje wspólnotę. Gdzie droga staje się celem, a gdziekolwiek nie spojrzysz widać piękno…

 

Magia Jaworzca

Miejsce pośrodku lasu, gdzie niedźwiedzie przychodzą wieczorem w nadziei, że znajdą coś dobrego. Gdzie nie ma prądu, a świece i czołówki rozdzierają ciemność. Gdzie niebo jest tak pełne gwiazd, że widać wszystkie konstelacje i ma się wrażenie, że po wyciągnięciu ręki można dotknąć każdej z nich. Gdzie jedzenie jest tak dobre, że człowiek doznaje orgazmu a koty kradną śniadanie myśląc, że ich nikt nie widzi. Gdzie piwo grzane z imbirem podane w słoiku po ogórkach sprawia, że nic więcej do szczęścia nie jest potrzebne. Gdzie wszyscy siedzą do późnej nocy, śpiewają i są jedną wielką rodziną, na czele której stoi Dziadek…

IMG_9025

Magia Połoniny Wetlińskiej

Droga prowadząca do Puchatka, gdzie każdy krok przybliża nas do nieba. Gdzie szalejący wiatr kładzie trawy, pcha człowieka, potem zatrzymuje, straszy, że zwieje go w przepaść, ale jednocześnie cudownie muska i pozwala się na nim opierać. Gdzie motywacja życiowa przybiera na sile. Gdzie wygrywa się z drogowskazami na czas. Gdzie na pewno chce się wracać…

Bieszczady mają w sobie coś takiego, że sama nazwa wywołuje już pozytywny dreszcz na ciele. Pojedziesz tam raz, a zakochasz się na zawsze. Tam jest inny świat, inni ludzie, inne dni. Tam czas płynie w swoim wyjątkowym tempie, nie ma zasięgu, nie ma zmartwień. Jest tam za to najmniejsze zanieczyszczenie świetlne, pomysł na sprzedaż piwa zawiniętego w mapę, wspomnienie tysięcy ludzi, którzy tworzyli miejscowości, po których pozostały tylko  opuszczone przestrzenie, przepiękne bukowe lasy, dużo błota i najcudowniejsze rozgwieżdżone niebo, które nie pozwala się fotografować, bo ten widok musi pozostać tam i to tam trzeba je oglądać…

Ja na pewno tam jeszcze wrócę, a Ty? 🙂

***

Na szczęście ktoś po drodze podzielił się z nami informacją o pewnym schronisku w Wetlinie. To odmieniło nasze życie, uwolniło nas od perspektywy PTTK, wzbogaciło o nowe doznania, natchnęło na nowe, dało ulgę. Dzielę się zatem dalej i polecam!

Pod Wysoką Połoniną http://podwysoka.pl/

 

Jedna uwaga do wpisu “Bieszczady Odnalezione

  1. Najlepszy i najtrafniejszy opis Bieszczadów jaki kiedykolwiek czytałem. Jeśli miałbym w sobie odrobinę twórczości i umiejętność składania słów w jedną zwartą całość- właśnie tak opisałbym magiczne Biesy 🙂 Do zobaczenia !!! PS. Jeśli już poznałaś klimat Rawki i Jaworca – następnym razem koniecznie musisz dotrzeć do Schroniska na Końcu Świata w Łupkowie. BG

    Polubienie

Odpowiedz na ~Bartol Anuluj pisanie odpowiedzi

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s