Nigdy nie idę zgodnie z planem. W pisaniu. Próbuję jakiś zrobić i trzymać się go, bo przecież trzeba mieć jakąś kontrolę nad sobą, ale nie potrafię. Po prostu muszę poczuć, żeby coś napisać. Wcale to nie musi być temat z kategorii „już wkrótce”, bo przecież to był plan, a nie natchnienie. Dziś mnie natchnęło, jak Rory Gilmore ze Stars Hollow. Już kiedyś pisałam o odpowiedniej inspiracji. Każda jest dobra, choćby ze świata fikcyjnego. Na szczęście tutaj to ja decyduję dlatego zamiast do Turcji, która nie może doczekać się swojej opowieści, zapraszam do wyjątkowej Barcelony.
Czemu wyjątkowej? Ze względu na liczne zabytki, południowy temperament jej mieszkańców i dziedzictwo architektoniczne? Nie. Ze względu na to, że to miasto było moim marzeniem chyba z 10 lat albo i dłużej. Odkąd pierwszy raz, gdy nie było mnie kompletnie stać na żadne podróże, pomyślałam sobie „gdzie bym chciała pojechać?” to był właśnie ten kierunek. Pewnie ktoś mógłby sobie pomyśleć: „przecież nie jest to żaden koniec świata”, „przecież samoloty latają tam codziennie”, „znam osoby, które były tam wielokrotnie, a niektóre nawet tam mieszkały”, „co w tym trudnego?”. A jednak. W pewnym momencie Barcelona urosła dla mnie do symbolu Świętego Graala. Pomyślałam sobie nawet, że jeśli ktoś mnie tam zabierze to go ozłocę. Ciągle nie było mi po drodze, ciągle brakowało kasy, ciągle były jakieś inne, ważniejsze sprawy. A czy marzenia nie są ważne?
Przyszedł taki dzień natchnienia, że wzięłam komputer i spontanicznie kupiłam dwa bilety do Barcelony. Już nie było odwrotu. Kiedy myślisz, że coś jest niemożliwe, po prostu zrób pierwszy krok, tak, aby nie było już odwrotu. Aby nikt nie mógł już zachwiać tej chwilowej motywacji. Tak, więc kupiłam bilety i delektowałam się tym, że przez kolejne pół roku będę czekać aż to się wydarzy. To także było bardzo przyjemne. Gdy zapomniałam o tym na chwilę i miałam gorszy dzień to nagle w mgnieniu oka mój humor się poprawiał, gdy pomyślałam: „jeszcze dwa miesiące i tam będę”. Czekać na coś jest czasem równie istotne, jak doświadczyć tego.
Nastał w końcu ten magiczny weekend i polecieliśmy. Zmiana klimatu w zimie to naprawdę coś fantastycznego. Jakie były główne punkty spacerów i zwiedzania? Oczywiście modna La Rambla pełna turystów i sklepików, oryginalna Sagrada Familia, mosiężny Łuk Triumfalny, pod którym odbywał się festiwal kultury azjatyckiej, fantazyjna Casa Mila, sławny Stadion FCB z całą wycieczką aż po murawę, uroczy plac Placa Reial z fontanną i kawiarniami wokół, historyczna i majestatyczna dzielnica El Gotic ze wspaniałą Katedrą, kolorowy bazar La Boquiera z pysznymi sokami oraz wiecznie żywy Park Guell. Oprócz tego pospacerowaliśmy uliczkami, gdzie na każdym kroku proponują palenie albo seks, gdzie w każdej witrynie wisi (teraz, jak to piszę to pewnie wisiała) koszulka Neymara Juniora i Christiano Ronaldo, gdzie spotkać można tak kolorowych ludzi i jednocześnie tak zwyczajnych, że na pierwszy rzut oka do siebie nie pasują. Pojeździliśmy metrem, autobusem, pociągiem, gdzie ludzie tak, jak wszędzie wpatrzeni są w swoje telefony. Wspięliśmy się na piękne wzgórze Tibidabo, na wieże widokowe tamtejszej katedry, skąd rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok na całe miasto. Odwiedziliśmy hostel o nazwie „The Buba House” – tak, to był dość nietypowy i ważny punkt na liście 😉
Biegaliśmy po parku na wzgórzu Montjuic, zapominając o fontannach i o tym, co jeszcze można tam zobaczyć. Przynajmniej jest jeszcze powód, aby tam wrócić. Przez przypadek dotarliśmy jednak do ogrodu botanicznego pełnego kaktusów, gdzie na ławce cieszyliśmy się promieniami słońca w środku polskiej zimy. To dość sporo jak na 3 dni i nie ma co ukrywać, ale taka dawka atrakcji też potrafi zmęczyć. Poszliśmy więc do Lidla po wino i zajadając chipsy oglądaliśmy filmy po hiszpańsku i do świtu słuchaliśmy śpiewów, śmiechów i nawoływań dobiegających z ulicy. Z rana z ogromną przyjemnością poszłam do pobliskiej kawiarenki po kawę i bułki na śniadanie. Czułam, że było mi dobrze…
To krótka opowieść o weekendowej wizycie w Barcelonie. Ale dla mnie to także coś więcej. To opowieść o spełnianiu marzeń, co daje ogromną satysfakcję, uskrzydla, nakręca, dopinguje do stawiania kolejnych kroków. Buduje siłę, bo to są MOJE marzenia, które JA spełniam. A gdy bliska osoba spełnia je ze mną są one tym bardziej cenne. Jak się raz spróbuje to człowiek się uzależnia. Jest tylko jeden problem – spełnione marzenia znikają z listy i trzeba wymyślać nowe. Jeśli jednak masz taki kłopot to jesteś prawdziwą szczęściarą / prawdziwym szczęściarzem 🙂