W Karkonoszach byłam w swoim życiu pare razy, a dokładnie trzy. Zawsze w innej konfiguracji i w innym celu. Raz była to podróż zwiadowcza, raz docelowa, a raz sentymentalna. Za pierwszym razem pojechałyśmy tam we trzy dziewczyny, aby sprawdzić teren przed planowanym obozem wędrownym, który chciałyśmy zorganizować dla naszej drużyny harcerskiej. Wtedy już zobaczyłam, że to miejsce ma niezwykłą moc. Wyruszyłam bardzo chora, a wystarczyło tylko podejść na Halę Szrenicką i złe samopoczucie jak ręką odjął! Cudowne ozdrowienie! Kolejna podróż to właśnie obóz wędrowny z grupą jakiś dwudziestu nastolatków. To była przygoda! A dla niektórych, jak się potem okazało, początek miłości do gór, z czego ogromnie się cieszę! To wspaniale, że można się przyczynić do takich pozytywnych zjawisk. Przyszedł zatem czas, aby tam wrócić! Jak policzyłam, równo po dziesięciu latach. Co tam się zmieniło przez tę dekadę?
Można powiedzieć, że nic! Cały czas jest tam pięknie, majestatycznie, urokliwie i bajecznie. Wędrując po szlakach, po których stąpałam 10 lat temu wracały do mnie wspomnienia tak żywe, że aż miałam wrażenie, że poznaję niektóre kamienie na ścieżce. Jak można spędzić czas w Karkonoszach? Gdzie można pójść i co zobaczyć?
Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy od Wodospadu Kamieńczyka, który w zasadzie znajduje się na samym początku czerwonego szlaku, chyba głównego wiodącego na Halę Szrenicką ze Szklarskiej Poręby. Odbijając delikatnie w lewo można wypożyczyć kask i zejść do kanionu. Po skałach, po metalowych, kratowych chodnikach przytwierdzonych do zbocza góry, jeśli latem to w tłumie po to, aby zobaczyć i usłyszeć wielką spadającą wodę. W zasadzie widziałam w swoim życiu już wiele wodospadów różnej wielkości, ale zawsze tak samo robią one na mnie wrażenie swoją z jednej strony prostotą, z drugiej strony siłą, a z trzeciej strony kojącym oddziaływaniem. Zawsze zachwycam się tak samo! 🙂
Trasa na Halę Szrenicką nie jest długa. Trwa około dwóch godzin i jak dla mnie to schronisko jest jakby bramą do prawdziwych Karkonoszy. Potem każdy krok już prowadzi dalej w coraz to piękniejsze miejsca. Mam pare obserwacji odnośnie tego rejonu i charakterystycznych dla niego elementów. Jednym z nich są schroniska, a w zasadzie ich ilość. W Karkonoszach w porównaniu do innych gór jest ich baaardzo dużo. Praktycznie na każdym kroku można na jakieś trafić, albo polskie, albo czeskie. Jedne są lepsze, piękniejsze, bardziej urokliwe; inne gorsze, bardziej zaniedbane i surowe, ale jedno jest pewne – dzięki nim człowiek jest pewny, że nie zginie! Czemu o tym mówię? Bo nieco wyżej, tuż za Halą Szrenicką znajduje się już Szrenica i jednocześnie pierwszy szczyt do zdobycia. Warto tam podejść, żeby zobaczyć pierwsze widoki i nastroić się na dalsze, które przed nami, o ile szczęście i pogoda pozwolą… Wędrówka po tych górach jest bardzo przyjemna. Dużo tam przestrzeni, płaskich szlaków granią a przyroda jest wyjątkowa czym sprawia wrażenie jakby się było w innym świecie. Charakterystyczne dla tego pasma są naturalne formy skalne, które zyskały swoje nazwy od skojarzeń co do ich kształtów. Najsłynniejszymi są: Słonecznik, Trzy Świnki i Pielgrzymy, które sięgają nawet 25 metrów. Skały to w ogóle w Karkonoszach stały element krajobrazu. Nie będę się wymądrzać na temat ich rodzajów ani umiejscowienia daty ich powstania w erach geologicznych, ale powiem z moich laickich w tym temacie obserwacji, że przypominają mi one… bladą salamandrę 🙂
Innym dość częstym zjawiskiem, na które można się w Karkonoszach natknąć to… mgła! W porównaniu do innych gór, mam wrażenie, że tam mgła jest na stałym wyposażeniu. Zmianie ulega jedynie jej natężenie. Jednym z przepięknych punktów turystycznych, które warto zobaczyć są Śnieżne Kotły. Urokliwe miejsce, z którego rozpościerają się cudowne, alpejskie wręcz widoki. Gdy tam dotarliśmy niestety wszystko spowite było mleczną zasłoną. Nie daliśmy jednak za wygraną, w końcu przybyliśmy tam po to, aby podziwiać. Poczekaliśmy zatem aż wiatr się wywieje z nadzieją, że odsłoni skrywane skarby tego miejsca. Na szczęście tak własnie się stało i wcale nie trwało to długo. Wkrótce naszym oczom ukazały się wspaniałe krajobrazy. W tym miejscu chciałabym zapytać: Jak można nie kochać gór za to wszechogarniające piękno? Za tę moc zmuszającą do refleksji? Za tę satysfakcję, którą można poczuć zdobywając szczyty? Za tę oplatającą boskość i wdzięczność, że można tam być, widzieć to wszystko i czuć? Nie można! 🙂
Mgła… Jak zaczęła nam towarzyszyć tak sobie pójść nie chciała. Wybraliśmy się na Śnieżkę. Niebieskim szlakiem, cały czas pod górę, po skałkach, wśród alpejskich widoków aż do Domu Śląskiego. Po drodze minęliśmy szczególne miejsce, gdzie trzeba i warto się zatrzymać. „Martwym ku pamięci, żywym ku przestrodze”. To jest chwila na zadumę, uświadomienie sobie jak wielkim szacunkiem należy obdarzyć góry i jak mali wobec nich jesteśmy. A jednak… można je również poskromić i zdobyć. To daje poczucie siły i zdecydowanie ładuje energię życiową!
W związku z tym, że Śnieżka była cała przykryta, a my chcieliśmy jednak zobaczyć to, co skrywa zmieniliśmy nieco plany i postanowiliśmy zdobyć ją z samego rana następnego dnia. Udaliśmy się zatem do miejsca naszego noclegu (Strzecha Akademicka – z przymusu nie z wyboru) oraz na spacer w magiczną przestrzeń wokół Schroniska Samotnia, chyba najpiękniej położonego schroniska w całej Polsce wg mnie. Niestety nie było już miejsca, aby tam spać, ale przynajmniej można było napić się gorącej herbaty z cytryną, podziwiać przyrodę i oddychać pełną piersią dopóki nie przyszedł deszcz, który zlał nas jak z wiadra i w pare sekund przemoczył do suchej nitki. No cóż, szybka zmiana pogody to urok gór i trzeba to zaakceptować.
Przyszedł ranek. Przyszedł zatem czas na nasze wyzwanie. Przed nami była Śnieżka. Prognoza pogody dawała nadzieję, widok ze schroniska również. Niestety okazało się, że mgła nie dała za wygraną i towarzyszyła nam cały dzień, przykrywając wszystkie piękne widoki. Ważniejsza stała się droga niż cel. Na szlaku było niewiele osób, za to pełno było wiatru, który smagał nas po twarzy i zmuszał do ciągłej automotywacji. Może i bez widoku, ale samo stanięcie na szczycie i to poczucie, że mimo przeciwności się udało to już jest wielka nagroda i powód do radości! 🙂 Śnieżka wygląda kosmicznie. Dzięki obserwatorium meteorologicznemu w kształcie sputników jawi się jako idealna scenografia do Gwiezdnych Wojen. Można na nią wejść na różne sposoby. Ja jednak polecam wejście tą bardziej stromą stroną (czerwonym szlakiem), aby zejść tą łagodniejszą (szlakiem niebieskim). Przy odrobinie szczęścia można zobaczyć przepiękne krajobrazy. Widziałam je dziesięć lat temu i to oraz stare zdjęcie z obozu wędrownego chyba na razie musi mi wystarczyć 🙂
Cała nasza wycieczka trwała jakieś 4 dni, a w jej trakcie zrobiliśmy sobie też przerwę od tradycyjnych górskich wędrówek i postanowiliśmy zobaczyć coś innego, aby jeszcze bardziej urozmaicić sobie tę podróż. Pojechaliśmy na Zamek Chojnik poczuć klimat średniowiecznych czasów. Akurat trafiliśmy na festiwal biegowy. Nie wiem czy my ostatnio mamy takie szczęście spotykać górskich biegaczy czy ta dziedzina staje się coraz bardziej popularna, ale zdecydowanie podziwiam tych ludzi za ich moc, wytrzymałość, determinację i kondycję. Tego dnia mieliśmy do przejścia tylko 2 km, a gość, którego spotkaliśmy i który się zgubił, bo pomylił trasy miał w nogach już 124 km, a przed sobą jeszcze ze 3 do mety. W krótkiej rozmowie zdradził nam, że wkurza go już każdy kamień i każdy korzeń i on już chce do domu. No trudno się dziwić! 😉 Z drugiej strony gdyby ktoś chciał narzekać, że mu ciężko iść to po spotkaniu takiego biegacza zapomina się o zmęczeniu, to pewne! 🙂 Jeśli chodzi jednak o zamek to warto tam pójść i wdrapać się na sam jego szczyt – po widoki! To jest coś, co mnie motywuje do każdej wspinaczki 😉 Potem polecam spędzić trochę czasu w Termach Cieplickich, aby zrelaksować mięśnie i pokąpać się w ciepłej wodzie pod gołym niebem oraz zawitać do Świątyni Wang w Karpaczu, gdzie można posłuchać bardzo ciekawie opowiedzianych historii o przetransportowaniu w XIX wieku kościoła z Norwegii na ziemie Polskie, zachowawszy przy tym jego naturalny i pierwotny kształt! Fascynujące i zdecydowanie warte zobaczenia!
Ostatnią rzeczą, o której chciałabym wspomnieć to kwiaty. Niby nic, a jednak coś symbolicznego i coś, co można spotkać prawie na każdym kroku przemierzając tamtejszy las. To jednak nie takie zwykłe kwiaty, a TOJADY! Kto zna Wiedźmina ten wie, że Gerald zbierał je, aby móc potem komponować z nich i z innych roślin różne mikstury dające mu niezwykłą moc. To również potwierdza moją teorię, że Karkonosze i rejon Szklarskiej Poręby oraz Karpacza kryje w sobie wiele magii. Możecie być pewni, że Liczyrzepa (tamtejszy duch gór) zadba o to, aby nikt się tam nie nudził! 🙂