Tatry. Niby tylko 400 km, a jednak okazało się to dla mnie sporo. Zawsze coś stawało mi na drodze, aby tam dotrzeć. A to lawiny śnieżne, a to deszcze i burze, a to choroba, a to praca, a to jeszcze coś innego. W związku z tym Tatry urosły w mojej głowie do czegoś trudnego do zdobycia i do marzenia, żeby tam wreszcie pojechać i zobaczyć na własne oczy to, o czym do tej pory tylko czytałam, słuchałam lub oglądałam na cudzych zdjęciach. I wreszcie się udało! 🙂 W tym roku odwiedziłam te majestatyczne góry, przeszłam w nich 82 km w 3 dni i jestem pewna, że na pewno jeszcze tam wrócę, bo to jest magiczne miejsce…
Na początku chciałabym wspomnieć, że w planowaniu tego wyjazdu bardzo pomogła nam Ruda z Wyboru – dzięki 🙂 Już pierwszego dnia, tuż po podróży postanowiliśmy, że pójdziemy w góry. Tak się nie mogliśmy doczekać tych widoków, zapachu i górskiego klimatu, że wybraliśmy trasę, która jednocześnie posłużyła nam za rozgrzewkę. Swoją drogą bardzo ją polecam! Uważam, że to był bardzo dobry wybór.
Trasa: Wierch Poroniec – Rusinowa Polana – Gęsia Szyja – Rusinowa Polana – Wiktorówki – Wierch Poroniec (tam jest parking, na którym zostawiliśmy samochód). Trasa na około 3 piękne godziny.
Wspaniale jest poczuć zapach lasu, drewna, świeżego powietrza. Zobaczyć kolorową roślinność, szerokie krajobrazy strzelistych gór sięgające chmur. Usłyszeć dzwonki spokojnie pasących się owiec. Szczególnie się to wszystko docenia po długiej nieobecności w górach. Ja miałam wrażenie jakbym się przeniosła do innego świata. Świata, który żyje w innym tempie. Świata, w którym nie istnieją moje codzienne problemy. W takich warunkach można na prawdę odpocząć. Psychicznie, bo fizycznie to już nie bardzo, szczególnie jak się nie ma kondycji 😉 Takie zmęczenie daje jednak dużo satysfakcji i radości, bo wszystko rekompensują boskie widoki!
Gęsia Szyja to szczyt liczący 1489 m n.p.m. Droga na tę górę wiedzie po specjalnie przygotowanych, drewnianych schodach. Ja już wiem, że po schodach chodzić raczej nie lubię 😉 Szczyt jest skalisty, ale w miarę rozległy. Mieliśmy to szczęście, że akurat wtedy jak tam byliśmy to trafiliśmy na inwazję dziwnych mrówek ze skrzydłami. Cóż, każdemu należą się takie piękne widoki! 🙂
Skręcając z Rusinowej Polany na niebieski szlak można szybko dojść do Wiktorówek, gdzie znajduje się Sanktuarium Maryjne i siedziba Ojców Dominikanów. Urocza Kaplica Matki Boskiej Jaworzyńskiej – Królowej Tatr oraz symboliczny cmentarz ludzi, którzy zginęli w górach lub w jakiś sposób byli z nimi związani. To idealne miejsce na zadumę i refleksję nad kruchością życia, ale też mocy, jaka w górach drzemie. Panuje tam wręcz namacalny spokój…
Obserwując zadumanego Dominikanina w zachodzącym słońcu, który wyruszył w swoją osobistą wędrówkę miałam wrażenie, jakby w górach było bliżej do wszechświata, majestatyczności, boskości. Jakby tam można było odnaleźć więcej, doświadczyć więcej, przeżyć więcej. A to był dopiero początek…